.

piątek, 8 maja 2015

Rozdział 5/6 - W drodze powrotnej



Jadę na lotnisko. Ale wybrałam sobie drogę ... WIDOKOWĄ! To nic, że już ciemno. To nic, że pada. To nic, że jak nie pada to mgła. To nic, że nic nie widzę nawet najbliższego zakrętu, a są co 20 metrów. To nic, że jadę z prędkością 30/h z nosem przy szybie, bo inaczej się nie da w tych warunkach.

Dojechałam na czas. Samochód odstawiłam - żadnych problemów, odprawiłam się - żadnych problemów, przeszłam security - żadnych problemów. Siedzę i czekam na wejście do samolotu. W międzyczasie wysyłam SMS, bo sama nie wierzę, że tak łatwo mi poszło.
JA: Na razie nuda. Jak tylko samolot wyleci i doleci, zakończenie podróży okaże się mało spektakularne.


No i wykrakałam. Życie nie pozbawiło mnie jednak braku emocji. Bez odpowiedniej dawki adrenaliny i stresu nie jest mi dane funkcjonować na tym padole. Czekam na ten samolot godzinę, półtorej, dwie... w końcu poinformowali nas (tylko po włosku), że z powodu jakichś tam problemów nie poleci, wylądował w Rimini (ok. 60 km od Forli). Nosz, ja pierdu ...

Oddali nam bagaże i nie wiem co jest grane. Na szczęście zadziałał instynkt stadny, wszyscy stoją z walizkami to i ja wśród nich. Po pół godzinie podjechały autokary, zapakowali nas jak sardynki w puszce i zawieźli do Rimini. Tam znowu cała procedura od nowa, kolejka, nadanie bagażu, security itd. 

Siedzimy w samolocie, siedzimy ... i tak sobie SIEDZIMY z 40 minut. Już nawet jedziemy (czytaj: kołujemy) i nagle stop! zatrzymujemy się. Wysiada przystojny włoski pilot z kabiny i wraz z mniej urodziwą stewardessą (w porównaniu do pilota rzecz jasna) podchodzą do okna przy skrzydle samolotu. Pokazują na coś, co zlokalizowane jest na tym skrzydle właśnie. Przy okazji nie dzieląc się z nami żadnymi informacjami. Nie ma to jak dbanie o zdrowie psychiczne pasażerów. Pełen profesjonalizm! Nic nie rozumiem, załoga wróciła na miejsca, a my jak staliśmy na pasie startowym tak stoimy dalej. Stać możemy i do rana, bo jest 1:30 i nic już nie lata o tej porze, więc byliśmy sami na "szosie". Teraz to już potrzebuję melisy!

O 2:00 pofrunęliśmy nad wzgórza Toskanii. Tuż przed lądowaniem pilot zagaduje, że pogoda taka i taka, że lecimy na takiej i takiej wysokości, że temperatura na zewnątrz ... bla bla bla i mimochodem nadmienia, że bardzo przeprasza, ale niestety musimy wylądować w Krakowie. Jednak, żeby się nie martwić, bo podstawią autokary. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, z jakiego powodu nie możemy wylądować tam gdzie mieliśmy i gdzie czeka na mnie mój samochód, ale teraz to już mi wszystko jedno gdzie, byle szybko do domu.

4:00 - osiedliśmy na krakowskiej ziemi. Nie mam już sił jechać autokarem po mój samochód, bo wrócę do Krakowa najwcześniej na 7:00. Biorę taksówkę i jadę do domu. Po samochód pojadę jutro, jak się wyśpię. Stoi sobie tam spokojnie i czeka na mnie mój, co prawda mniej boski, ale też włoskiej produkcji samochodzik :)

.... ciąg dalszy nastąpi ....

2 komentarze :